piątek, 21 grudnia 2012

Christmas is coming



Marzenia nie do spełnienia
Gdzieś w zwykłym mieście podobnym do tych wszystkich, które nas otaczają, żyła pewna dziewczyna, taka zwyczajna i niczym się niewyróżniająca. Świat wokół niej był szary i przeciętny.  Nigdy nie potrafiła się cieszyć z tego, co dał jej los, ciągle miała za mało. Uważała, że aby jej życie nabrało sensu, powinna opuścić rodzinny dom i szukać szczęścia w dalekich krajach. W tym przypadku było to trudne, ponieważ miała zaledwie szesnaście lat. Nie poddała się i już w następne wakacje od pojawienia się pomysłu, uciekła z domu, nikogo o tym nie informując.
Przez trzy dni błądziła po okolicznych miejscowościach, szukając schronienia i noclegu. Musiała radzić sobie sama, spała w lesie lub starej opuszczonej szopie. Miała wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Chciała nawet wrócić do domu, ale honor jej na to nie pozwalał. Dotarła nad rzekę wypływającą z niewysokich gór, tam dopadła ją straszliwa burza. Lęk o własne życie sparaliżował ją do tego stopnia, że przestała racjonalnie myśleć. Schowała się tylko w krzakach i czekała, zupełnie nie wiedząc na co. Nagle usłyszała szmer, co było dziwne w związku z szalejącą wokół burzą. W tym momencie ktoś złapał ją za ramię, nie wytrzymała i zemdlała. Obudziła się dopiero następnego popołudnia.
- Gdzie ja jestem? Co to za miejsce? – pytała głośno.
- Spokojnie, nic ci nie grozi, jesteś w bezpiecznym miejscu – odezwał się spokojny, ale stanowczy męski głos.
Chwilę potem przed drzwiami pojawiła się postać. Był to wysoki, przystojny brunet o błękitnych oczach. Na dziewczynę patrzył z politowaniem i zastanowieniem.
- Kim pan jest? A ja? Skąd ja się tu wzięłam? – zapytała dużo spokojniej.
- Ja jestem panem tego miejsca. Wczoraj w nocy była straszna burza, zobaczyłem cię nad rzeką, chciałem zabrać cię ze sobą do domu, żebyś nie przemokła, ale ty się tak przestraszyłaś, że zemdlałaś i uderzyłaś głową w kamień – opowiadał ze śmiechem w oczach.
- Cóż… Dziękuję za pomoc, ale chyba już muszę iść. Do widzenia.
- Dokąd to? Nie jesteś na tyle silna, żeby wstać. Masz wstrząśnienie mózgu. Musisz tu zostać przez co najmniej tydzień. A skoro mam się tobą opiekować, to może chociaż się dowiem, jak masz na imię?
- Mną nie trzeba się opiekować, jakoś sobie poradzę, a skoro o to chodzi, to nazywam się Sara Donner.
- Miło mi poznać. Ja nazywam się Eryk Liber i jestem właścicielem tego pensjonatu i pobliskiego szpitala onkologicznego. A teraz idź spać, musisz wypocząć.
Tym razem nie pytała już o nic, poszła spać, bo była okropnie zmęczona. Dwa dni później mogła już wstać z łóżka, ale nadal we znaki dawało jej się osłabienie. Jej „wybawca” zaprosił ją na dół, by razem z nim zjadła kolację.
- Więc, może wreszcie mi powiesz, jak się znalazłaś w tych stronach? – zapytał Eryk.
- To skomplikowane. Czułam potrzebę odmiany, ale sama nie wiem, na czym miałaby ona polegać  – odpowiedziała Sara.
- Czyli wyruszyłaś przed siebie, w poszukiwaniu szczęścia, zgadłem?
- Tak, chyba tak – z pełnym zastanowienia tonem odpowiedziała Sara.
- Nie jesteś na to za młoda? Ile ty w ogóle masz lat?
- Nie sądzę… Szesnaście. Czy to coś zmienia?
- Nie, po prostu dziwię się, dlaczego nie jesteś w domu i nie odbierasz solidnego wykształcenia i szansy na lepszą przyszłość.
- Ględzi pan jak moi rodzice, a raczej nie wydaję mi się, żeby był pan w choć trochę zbliżonym do nich wieku. Po prostu nie umiałam tam żyć, czułam, że ten szary i monotonny świat nie jest dla mnie.
- Parę lat temu myślałem podobnie i nie wyszło mi to na dobre. Dobrze, nie rozmawiajmy już o tym – urwał temat Eryk.
W ciszy dokończyli kolację. Sara wróciła do swojego pokoju, ale tej nocy nie mogła spać. Przypomniała sobie pierwszą rozmowę z Erykiem, gdy ten powiedział, że jest właścicielem pensjonatu i szpitala onkologicznego. Za wszelką cenę postanowiła się w jakiś sposób dostać do tego szpitala, sądziła, że tam znajdzie odpowiedzieć na pytanie: „Co dalej?”. Kolejnego dnia rozmawiała z panem Liberem i powiedziała, że w ramach podziękowań, chciałaby jakoś pomóc w tym właśnie szpitalu. Z początku Eryk bardzo się wahał, ale ostatecznie zdecydował, że każda para rąk jest tam przydatna. Sara miała zająć się podbudowywaniem podopiecznych na tle psychicznym. Jej pierwszą „pacjentką” była kilkuletnia dziewczynka, chorująca na raka płuc. Nie miała nikogo, jako kilkumiesięczne dziecko trafiła do domu dziecka. Nastolatka nie mogła pojąć, dlaczego los aż tak doświadcza małe i bezbronne istoty, jakimi są dzieci. Ze wszystkich sił chciała pomóc tej dziewczynce, ale nie zdążyła. Emmy została przeniesiona do innego szpitala, lecz Sara cały czas starała się utrzymywać z nią kontakt. Pewnego wieczoru przyszła do gabinetu Eryka, aby porozmawiać z nim o kilku sprawach.
- Nie przeszkadzam? – zapytała wchodząc.
- Nie, nie. Tak sobie tutaj przeglądam papiery z samotności – roześmiał się Eryk.
- Czujesz się samotny? – zapytała ze zdziwieniem.
- Wiesz… W szpitalu może nie, ale wieczorem, gdy siedzę tu sam… Żałuję wtedy kilku życiowych decyzji i wszystkiego, co zrobiłem nie tak. Przez swój egoizm zostałem sam, zupełnie sam.
- Jaki egoizm? Człowiek, który poświęcił całe życie dla innych, nie może być egoistą.
- A nie pomyślałaś, że to wszystko jest formą odkupienia win?
- Nawet mi to przez głowę nie przeszło…
- To może i lepiej. Ale nie przyszłaś tu słuchać o mojej samotności. O co chodzi? –zapytał z dziwną energią w głosie.
- Bo widzisz, moja podopieczna, Emmy musiała przenieść się do innego szpitala i nie wiem, kim teraz mam się zająć – odpowiedziała Sara.
W Eryka natychmiastowo wstąpiła nowa energia, po chwilowym załamaniu nie było ani śladu. Zaczął przeglądać swoje szuflady z kartotekami i znalazł, jakby to ujął „idealny przypadek”.  Okazał się nim być dziesięcioletni chłopiec, który chorował na białaczkę.
- Cześć, ja jestem Sara. Przyszłam z tobą porozmawiać – powiedziała Sara, wchodząc do szpitalnej sali.
- A nie będzie zastrzyków? – zapytał chłopiec, mając w oczach łzy.
- Nie, nie będzie nic, czego nie lubisz. Obiecuję – odpowiedziała Sara, widząc strach swojego podopiecznego.
- To, dobrze – odetchnął z ulgą.
- A powiesz mi jak masz na imię?
- Oskar.
- To bardzo ładne imię, mój brat też się tak nazywa.
- A kocha go pani?
- No pewnie, że tak.
- To szkoda…
- Dlaczego?
- Bo mnie już pani nie pokocha.
- Nie myśl tak nawet. Każdego i zawsze można pokochać.
- Ale moja mama powiedziała, że w każdym sercu jest miejsce tylko dla jednego Oskara i dlatego mnie zostawiła.
- Każdy Oskar jest wyjątkowy i kocha się ich na różne sposoby. Wszystko zależy od nas, uwierz mi, jestem w stanie cię pokochać.
Od tamtej pory widywali się niemal codziennie. Dłuższe przerwy musieli robić, gdy Oskar był osłabiony po chemioterapii. Widać było, że te spotkania służą im obojgu. Pewnego dnia zaczęli rozmawiać o marzeniach.
- A pani ma jakieś marzenia? – zapytał Oskar.
- Tak i to mnóstwo. Każdy jakieś ma – odpowiedziała Sara.
- Bo ja… To marzę, żeby jeszcze raz w życiu iść w góry i wejść na szczyt. Tam są takie piękne widoki. A pani o czym marzy?
- Ja… Chyba chciałabym być po prostu szczęśliwa, tak jak teraz tu z tobą i nigdy nie być samotna.
Po tej rozmowie Sara zaczęła co raz więcej myśleć o swojej decyzji, czyli ucieczce z domu. Stwierdziła, że postąpiła okropnie, ale czuła, że to miało jakiś sens. Nie chciała się tym wtedy przejmować. Miała tylko jeden cel. Spełnić marzenie Oskara.
- Eryku, musimy poważnie porozmawiać, to sprawa życia i śmierci – weszła do gabinetu Eryka.
- Cóż znowu się stało? – zapytał ze spokojem.
- Chcę zabrać Oskara w góry, to jego ostatnie marzenie.
- To niemożliwe.
- Dlaczego? Oboje wiemy, że długo nie pożyje. Dlaczego mamy mu zabierać ostatnie marzenie?
- Posłuchaj mnie! To zbyt niebezpieczne. Całego świata nie zbawisz, daj sobie spokój.
- To, że ty nie spełniłeś swoich marzeń, nie znaczy, że masz pozbawiać innych tej możliwości.
- A co ty może spełniłaś swoje marzenia?
- Nawet jeśli nie, to mam przed sobą całe życie i mam odwagę wszystko zmienić. Nie to co ty!
- A tobie nic do mojej odwagi. Zasadniczo mogłaś już dawno stąd iść w świat.
- Tak i skończyć tak jak ty. Nie dziękuję. Już wiem, czego chcę. Tu mam do załatwienia tylko jedną sprawę i wracam do domu, bo mam odwagę stanąć przed prawdą.
- W takim razie proszę bardzo, weź Oskara w góry, skoro masz taką odwagę, a potem wracaj i daj mi święty spokój.
Jednak Sara nie miała aż tyle odwagi. Na ten wyczyn zbierała się kilka dni. Gdy weszła do sali, w której leżał Oskar, osłupiała. Jego łóżko było puste. Liczyła, że jej myśli się nie potwierdzą. Ślepo uważała, że to tylko kolejne badania.
- Przykro mi, wiem, jaki był dla pani ważny. Tutaj zostawił list, właśnie do pani – powiedziała pielęgniarka.
Nastolatka usiadła na jego łóżku i zaczęła płakać, nigdy dotąd tak bardzo nie kochała. Zdawała sobie sprawę z tego, że on prędzej czy później odejdzie, ale przy nim zawsze była szczęśliwa, jej problemy znikały, jak za pomocą magicznej różdżki. Wzięła do ręki list i zaczęła go czytać.
Droga pani Saro!
Wiem, że teraz ja jestem już w niebie z aniołkami, ale pani została tam na Ziemi i być może będzie pani za mną tęsknić, dlatego piszę ten list. Chciałbym, żeby pani wiedziała, że dzięki naszym rozmowom zrozumiałem, że zawsze jest ktoś, kto nas kocha. Pomogła mi pani przejść trudne chwile. Wiem też, że chciała mi pani pomóc spełnić marzenie, ale się nie udało. Tak naprawdę to nie było moje największe marzenie. Najbardziej w życiu chciałem doznać prawdziwej miłości i to mi pani dała. Nigdy nikt nie był mi tak bliski. Swoją drogą myślałem, że te marzenia są nie do spełnienia, ale pani to potrafi chyba wszystko! Dziękuję za wszystko, będę czuwał nad panią tam z góry.
Oskar.
Mimo że Oskara nie było już przy niej, to Sara była szczęśliwa. Jak nigdy dotąd wiedziała co ma robić. Napisała krótki list, który zostawiła na biurku Eryka. Następnego dnia była już w domu. Rodzinę przepraszała przez kilka tygodni, ale bez potrzeby, bo wybaczyli jej, gdy tylko ją zobaczyli.
Jej życie nabrało nowego sensu, ale w trochę inny sposób niż to sobie wyobrażała. Wróciła do szkoły, stała się jedną z lepszych uczennic. Skończyła studia i została wziętym psychologiem, pracowała w wielu szpitalach onkologicznych i pokochała wiele dzieci, ale żadnego tak jak Oskara. Po pewnym czasie założyła rodzinę i miała dwójkę dzieci, wtedy znów poczuła tęmiłość. Zrządzenie losu chciało, że zmarła na białaczkę, ale swoje życie przeżyła dobrze i czerpała z niego pełną satysfakcję. Zanim zmarła jej pociechy zdążyły dorosnąć i być jeszcze lepszymi ludźmi niż ich rodzice.
Eryk zaś nigdy nie odważył się wrócić do rodziny i przyznać do błędów młodości. I choć był dobroczyńcą, to i tak umierał samotnie.


~*~
 Dzień dobry. Tak na święta historia niesiatkarska, pisana dawno temu, dziś trochę "odświeżona", więc nie sądzę, żeby była jakaś wybitna, ale nie mam siły na nic lepszego. Dodatkowo chciałabym złożyć Wam wszystkich najserdeczniejsze życzenia z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Niech będą to dni radości w rodzinnym cieple, żeby wszystkie Wasze marzenia się spełniły, żebyście po prostu byli szczęśliwi. Autorkom życzę również dużo weny, bo bez niej ani rusz. :) Dziękuję Wam za tych kilka miesięcy i mam nadzieję, że będziecie ze mną. :)
Pozdrawiam, Wasza Commi.
  

czwartek, 29 listopada 2012

"Skra!" vs. "AZS!"


Korzystając ze względnego spokoju i trzech godzin snu, jakie udało mi się wydobyć tej nocy, piszę coś, lecz sama nie wiem co. Jutro spędzę noc w mojej kochanej szkole i będzie jeszcze gorzej, więc blogowy świat nawiedzam dzisiaj. Tak tu, jak i na shortach.
Na pozytywny początek nadal pozostanę w tematach siatkarskich. Nic nie poradzę na to, że jest ona nieodłącznym elementem mojego życia. Jak większość z Was pewnie wie, wczoraj udało mi się wybrać na mecz Politechniki ze Skrą. I o tym wydarzeniu postanowiłam się rozpisać.
Już pomijam fakt, że komunikacja miejska była przeciwko mnie, i pod Torwarem znalazłam się o 19.58. So sweet. Ale zdążyłam jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zasiąść na swym vipowskim miejscu (czyt. pierwszy rząd przy boisku w środkowym sektorze. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie barierka na wysokości oczu.) Wiecie, byłam gotowa na wszystko, ale trzy hotki kibicujące Skrze (nie ma nic złego w kibicowaniu Skrze na Torwarze, bo ja sama do końca nie mogłam się zdecydować za kim jestem) i speaker przebili moje najśmielsze wyobrażenia. W moich uszach do tej pory tkwi ten przeraźliwy pisk i "Dajesz Winiar!" albo "Skra! Skra! Skra!", a z drugiej strony kilkuletnia dziewczynka i jej słodziutkie: "AZS! AZS! AZS!", pogrążyła się jednak, gdy krzyknęła za którymś razem: "Legia". Wówczas padłam. Speaker dotrzymywał im kroku, Atanasijevic to piekielnie trudne do wymówienia nazwisko (Astasjevic, Anatasijevic etc.) za każdym razem brzmiało inaczej, a Kooistra nie nazywa się Wytze lecz Wic.
Pierwsze dwa sety dla Politechniki, a ja nawet nie wiem, jak to się stało. Zupełnie inaczej ogląda się mecz na hali niż w telewizji, ale to oczywiste. Tam się nie patrzy na wynik, tylko jest się zszokowanym tym tumultem i wszystkim wokół. Zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy Skra w trzecim secie wyszła z Bąkiewiczem i Winiarskim na przyjęciu, a Wlazłym na ataku. W sumie na dobre im to wyszło. A Boninfante zrobił na mnie dobre wrażenie.:) Ledwo wszedł, a Mariusz mógł atakować praktycznie bez bloku.
Tie-break to był jakiś totalny harmider. Ostatecznie wygrała Politechnika, a ja i tak nie wiedziałam czy się cieszyć, czy nie. Taka tam moja schiza. Po meczu w pobliżu mojego miejsca pojawił się Kłos. Kilka dziewczyn rzuciło się od razu z tekstami: "Kocham cię" itp., a on palnął coś w stylu: "Może mam wam jeszcze numer podać?", one oczywiście krzyknęły, że tak, na co on przeklął pod nosem i wrócił na parkiet z jakimiś laurkami, wołając jednocześnie Aleksa. Akurat go fizjoterapeuta "ogarniał", więc posłał im słodki uśmieszek i powiedział, że za dwie minuty. Ostatecznie przyszedł, rozdał autografy, pozował do zdjęć przy barierce, a po drugiej stronie to samo robił Wlazły. Istna komedia, ja tam stałam z boku i miałam cudowną polewkę. Z całym szacunkiem, ale bazgrołów od niechcenia nie potrzebuję, wystarczy mi ich cudowna gra. :) Poza tym autografy czy zdjęcia to jedno, a zachowanie przy tym to drugie. Są jakieś granice, przynajmniej w mojej opinii.
Tak więc było jeszcze genialniej niż rok temu. Zrobiłam trochę zdjęć, ale z takim sprzętem, to sobie mogę co najwyżej zdjęcia trybun robić. Ale idą święta, więc wiecie, może święty Mikołaj stwierdzi, że byłam wystarczająco grzeczna by w końcu otrzymać porządne narzędzie do fotografowania.
Siatkarskie loty w dupnej jakości - zawsze spoko! <3


Dziękuję za uwagę i do napisania kiedyś tam.
Commi.